WIELKIE PRANIE

WIELKIE PRANIE

 

W Maramuresz byliśmy na początku sierpnia 2008 – półtora tygodnia po powodzi i ulewach, jakie nawiedziły tamten rejon Rumunii. Mijaliśmy dziesiątki zerwanych mostów zbudowanych nad strumykami, rzeczkami, które wtedy stały się groźne i podmyły, zalały niektóre gospodarstwa. Ale teraz wszyscy byli zajęci pracą na polu, sianokosami – trzeba żyć dalej.

 

 

Zatrzymaliśmy się przy jednym z drewnianych mostków (to już był ostatni taki na naszej powrotnej drodze). Strasznie nas intrygowały te mosty – wyglądały jakby już nikt nie mógł przejść po nich – same dziury, wyrwane deski, bez poręczy – ale one tylko tak wyglądały. Co chwila przechodził ktoś z kosą, widłami, grabiami, czy kopą siana na plecach.

 


 

A pod mostem? Zimna rzeka a w rzece kobiety piorące dywany. Są w Rumunii jeszcze takie wioski, takie domy, w których nie ma bieżącej wody. Przed każdym z domów stoi studnia, a chcąc coś wyprać idzie się nad rzekę (w rzece myje się też samochody!).

 

 

A te kobiety prały, bo być może woda zalała im domy, a może prały bo zbliżało się święto maryjne (15 sierpień, uroczyście obchodzony w prawosławiu).

 

 

W każdym razie mydliły wielką kostką mydła długie dywany, płukały je w zimnej wodzie, wkładały na wózeczek i wracały do domu. Ciężka to praca, ale muszą sobie radzić bez karcherów i magicznych odplamiaczy. Tylko rzeka, kostka mydła, drewniana ławeczka i siła swoich rąk.